Rozmowa z Markiem Janusem, lekarzem chirurgiem, prezesem Prywatnej Lecznicy Chirurgicznej Praxis w Koszalinie
– Osobom postronnym wydaje się często, że na sali operacyjnej panuje zawsze śmiertelna powaga, skupienie i odbywa się celebracja zabiegu. Tymczasem zabiegi operacyjne mają chyba znamiona szpitalnej rutyny?
– Przede wszystkim medycyna jest sztuką, gdzie wiedza fachowa łączy się ze zdolnościami. Nie ma dwóch takich samych pacjentów, każdy zabieg chociaż z pozoru rutynowy, jest inny. Zabieg operacyjny nawet najbardziej standardowy za każdym razem jest kolejnym wyzwaniem i stresem dla całego zespołu operacyjnego. W czasie operacji ustępują personelowi operacyjnemu dolegliwości takie jak katar, ból brzucha czy emocje osobiste. Stres naprawdę ma tu duże znaczenie. Ważne jest przestrzeganie procedur, jakiekolwiek rozluźnienie w zespole jest niedopuszczalne.
Nazbyt wczesne rozprężenie, brak skupienia, prędzej czy później jest karcone przez los. Jest określona ilość narzędzi, które należy policzyć przed i po zabiegu, odpowiednia kolejność działań, która musi być przestrzegana.
– Czyli pacjent, który jest operowany na przykład w znieczuleniu miejscowym, więc jest podczas zabiegu przytomny, styka się z małomównym zespołem, skupionym maksymalnie na każdym ruchu? Czy też może jest świadkiem rozmów na rózne tematy, słyszy przekleństwa, gdy upadnie chirurgowi na podłogę skalpel?
– Dla osoby z zewnątrz atmosfera na sali operacyjnej jest co najmniej dziwna. Pacjent w znieczuleniu przewodowym słyszy z pewnością rozmowy na tematy poboczne. Pracuje się w zespole i atmosfera pracy, wzajemne relacje i zaufanie jest szalenie ważne. Jednak niedopuszczalne jest lekceważenie procedur, niedopowiednie zachowanie, żarty. Atmosfera na sali operacyjnej nie może przypominać ani spotkania towarzyskiego, ani wizyty w mauzoleum. Należy pamiętać, że zabiegów dokonują ludzie, którzy posiadają emocje i zróżnicowaną odporność na stres. Nie powinno się generalizować, że jedni chirurdzy są grubiańscy, natomiast przedstawiciele innej specjalności zabiegowej z założenia są bardziej subtelni. To wszystko zależy od konkretnego chirurga.
– Mówi się, że chirurg nie powinien operować członka bliskiej rodziny. Ile w tym prawdy?
– Taka sytuacja na prawdę nie jest polecana, ze względu na towarzyszące temu emocje. Zwyczajowo więc chirurdzy nie operują członków swojej bliskiej rodziny. Aczkolwiek dobrym wzorcem, praktyką, która zapewnia udany przebieg operacji jest wyobrażenie sobie, że zamiast pacjenta, hipotetycznie leży na stole ktoś z naszej rodziny.
– Lekarze chirurdzy mają swoje przesądy?
– Są zdarzenia, które -wierzyć w to lub nie- powodują pewne zbiegi okoliczności. Gdy podczas zabiegu upadnie na podłogę pęseta chirurgiczna, wróży to dodatkowy, nieplanowany tego dnia zabieg chirurgiczny. Można też zaobserwować tak zwane “prawo serii”. Czyli pojawiają się nagle parami, lub w większej ilości pacjenci z rzadkimi schorzeniami, którzy wcześniej nie byli naszymi podopiecznymi.
– Chirurdzy to w powszechnym mniemaniu lekarze w zakrwawionych fartuchach, którzy jako diagnozę zawsze stawiają konieczność “pójścia pod nóż”. Czy faktycznie?
– W przypadkach wątpliwych, w dobie zaawansowania obecnej diagnostyki chirurg jest ostatnią osobą, która chciałaby dokonywać zabiegu. Przecież sam zabieg operacyjny nie jest końcem leczenia, potrzebna jest właściwa diagnoza i przygotowanie pacjenta, oraz postępowanie pooperacyjne.
Rozmawiał: Tomasz Wojciechowski