Głowice nuklearne

Podborsko to wieś na Pomorzu Zachodnim, leżąca niedaleko miasta Białogard. Liczy zaledwie 43 mieszkańców, lecz w kręgach miłośników historii znana jest w całym kraju. Niedaleko niej, głęboko w lesie znajdują się pozostałości poradzieckiej bazy. To stamtąd miano dostarczać rakiety z głowicami jądrowymi, które miały być wykorzystane do planowanego ataku na kraje Zachodu w czasach “zimnej wojny”

Kilka kilometrów za wsią, w głąb lasu prowadzi utwardzona betonem droga. Dotrzeć nią można do Tajnego Obiektu Specjalnego nr 3001. Poprzednim właścicielem obiektu był Oddział Zewnętrzny Aresztu Śledczego w Koszalinie. Przejęto duży teren wraz z pozostałymi budynkami, służącymi kiedyś Rosjanom za koszary.

 

Wcześniej, po opuszczeniu  rejonu Podborska przez Rosjan, budynki wraz  ze schronami były na krótko własnością Marynarki Wojennej RP.

Od niedawna, to Fundacja Strażnicy Historii opiekuje się  i administruje post sowieckimi  podziemnymi magazynami broni atomowej.

– Podjęliśmy aktywną współpracę z międzynarodowym zespołem zajmującym się pracami nad okresem zimnej wojny, przygotowujemy szereg wystąpień i prelekcji związanych z obecnością na naszych terenach wojsk sowieckich jak i  pozostawionymi obiektami o charakterze militarnym.- tłumaczy Krzysztof Ferster, prezes Fundacji – Rozpoczęliśmy starania o wyposażenie podziemnych magazynów w ćwiczebne wersje magazynowanych tam radzieckich bomb i głowic jak i innych  produkowanych w różnych częściach świata. Planujemy  zgromadzić  i wyeksponować wyposażenie jak i dokumentację związaną z  atomową przeszłością  Polski.

Radzieckie obiekty rozlokowane były na przestrzeni 370 ha lasu, doskonale zamaskowane i świetnie chronione. Jadąc boczną drogą, dojeżdżamy do pierwszego z trzech obiektów. To wysoki, ogromny garaż dla dwóch samochodów- transporterów, służących do przewozu rakiet między pionowymi szybami. Były to  komory  magazynowe i startowe  rakiet.  W Podborsku były  przetrzymywane  głowice  do rakiet  8K14  zwanych  ss-1c  lub  SCUD. Masywna konstrukcja wygląda na doskonale zamaskowaną przed wykryciem z powietrza. Dookoła gęsty las.- Proszę spojrzeć w górę- wskazuje Krzysztof Ferster, oprowadzający mnie po wojskowych instalacjach- na szczycie budowli widać pozostałość po lekkim bunkrze. To tak  zwany  magazyn na specjalną  amunicję  artyleryjską  GRANIT 1.  

Garaż był otwierany z dwóch stron, co znacznie ułatwiało możliwość wyjazdu i wjazdu maszyn. Odjeżdżamy kawałek dalej i już jesteśmy przy jednym z dwóch bunkrów służących do przechowywania głowic do rakiet. Szczyt budowli przypomina wielki pagórek, dookoła widać jeszcze ślady obecności Rosjan 

– Całość była otoczona  podwójnym drutem kolczastym z czego jeden był podłączony do wysokiego napięcia. Dodatkowo pomiędzy nimi  był betonowy płot-mur  z prefabrykowanych płyt żelbetonowych  Drogi przykrywała z góry siatka maskująca. Do dziś zachowały się ślady umocnień.- informuje mnie szef Fundacji Strażnicy Historii.- Broniło ich kilkanaście lekkich schronów z bronią maszynową i mur ze strzelnicami. 

Idziemy dalej. Brak  umywalni,  jedno wc, zaledwie 3 tyś. litrów  oleju napędowego. Na wypadek konfliktu nuklearnego , magazyn wydawał  głowice i  ładunki po czym  pozostawał pusty.  -Nie było czego bronić  ani pilnować. Infrastruktura nie mogła zapewnić  długotrwałego  bezpiecznego pobytu dużej ilości ludzi. – podsumowuje Ferster. Wejścia do magazynu z bronią nuklearną strzegły stalowe drzwi o grubości pół metra, otwierane ręcznie.  Nie wchodzimy jednak tędy, bo wejście to otwierano podjeżdżającym po ładunki samochodom. Żeby przebyć drogę do wnętrza, tak jak robili to żołnierze radzieccy, wchodzimy betonowymi schodami na szczyt wzniesienia. Jest tam wejście, które prowadzi w głąb. Droga na dół wiedzie przez wąskie, niemal pionowe schody. Piętro niżej jest już system pomieszczeń połączony wąskim korytarzem. Całość przywodzi na myśl wnętrze okrętu podwodnego: słabe światło, wąskie korytarze, masywne drzwi. Do budowy pomieszczeń użyto żelazobetonu, a wszystkie sale wyposażone były w mierniki promieniowania, tzw. liczniki Geigera i  liczniki scyntylacyjne  tzw. spintaryskopy.

W każdym z pomieszczeń są pozostawione elementy wyposażenia – agregat prądotwórczy, zbiorniki oleju, filtry do powietrza, sprężone powietrze w butlach. Co krok można natknąć się na radzieckie napisy. W jednym z pomieszczeń pozostawiono oszkloną kabinę z otworami na ręce, a na zapleczu- wmurowany metalowy segment z okrągłymi otworami w półkach.  -To regał  zespawany  z   prefabrykatów  stalowych  służących do budowy  lądowisk  polowych –  po prostu dziurkowana płyta  tu użyta jako  półka.  Był to tak zwany  „magazyn zapalników”, a w  rzeczywistości laboratorium chemiczne. – omawia Krzysztof Ferster- Ewentualnie  mogli  przechowywać  zapalniki do  pocisków  jądrowych kalibru 203mm   stosowanych do dział „Pion”, ale według mnie  to raczej  laboratorium chemiczne. Przechodząc przez kolejne pokoje, dochodzi się do sterowni.

Stąd można było nadzorować cały system, dowolnie włączać i wyłączać jego elementy takie jak dopływ prądu czy wentylacja, oraz blokować  drzwi wejściowe  i załadowcze, jak i  komunikować  się  ze  światem poprzez  rozbudowaną  sieć  telefoniczną. 

Wychodzimy z tak zwanej części zaplecza technicznego, zostawiając za sobą rury, kable i wszechobecne wyłączniki. 

Zastosowane w obiekcie rozwiązania techniczne  bazujące na  technologii początku lat sześćdziesiątych dziś mogą budzić lekki uśmiech zwiedzających, ale w tamtych czasach były czymś niespotykanym. Ważną informacją  jest rodzaj i charakter obiektu. Był to obiekt magazynowy. Struktura obiektu wskazuje na jego wyłącznie techniczny charakter i nie spełniał on funkcji schronu. W  czasie pokoju  przechowywano w nim kilkadziesiąt gotowych do użycia głowic atomowych  o mocy od  czterdziestu  do ponad  czterystu  kiloton. W niektórych obiektach  przechowywane były również  bomby lotnicze z ładunkiem jądrowym. Nie magazynowano natomiast samych rakiet. 

– Obiekty tej serii  nazywa się  również silosami  co nie do końca oddaje ich  charakter. Silosem raczej zwykło się określać stałe miejsce posadowienia rakiety będące w istocie jej wyrzutnią. Takich na  tym terenie nie ma.- słyszę wyjaśnienie.

Druga część bunkra jest o wiele ciekawsza – to ogromna dwupoziomowa hala z pomieszczeniami po bokach. Tam właśnie przechowywano głowice do rakiet lub bomby lotnicze. Ile ich mogło być?

– W  każdej  z hal  magazynowych  można było  zgodnie  z  normami bezpieczeństwa  przechowywać  od 12 – 15  pojemników  transportowych  z  głowicami   plus  2  głowice  w halkach  pod rampami. – otrzymuję odpowiedź.   Schodki wiodą na stalową platformę. Z wysokości niemal piętra widać jak duża jest hala. Po drugiej stronie platformy znajdują się właśnie te drzwi wejściowe z rampą, po której wjeżdżano, by przetransportować ładunki. Tuż pod sufitem zamocowana na szynie  jest suwnica zakończona hakiem, która służyła do przemieszczania ładunków. Jej panel sterowniczy ulokowano przy metalowej barierce.

– A czy orientuje się pan, ilu żołnierzy mogło przebywać w takim bunkrze?- zapytałem, gdy wyszliśmy na zewnątrz.

– Z tego co wiem, załoga stała  to  20  osób  plus  10  osób  załogi manewrowej, kadra oficerska, inżynierska. Rosjanie opuścili ten teren za Jelcyna. Obiekty przekazano   do dyspozycji wojsk lądowych    a następnie po niepełna 3 latach weszła tu nasza marynarka wojenna. Miano w obiektach podborskich  uruchomić  zapasowe stanowisko  dowodzenia  Marynarki Wojennej.  Wie Pan, takie na miarę XXI wieku.  Niestety  zmiany  ustrojowe i zmiany na szczeblach  dowódczych pogrzebały ten projekt. – wyjaśnia mój przewodnik.

Fundacja chciałaby  przywrócić funkcje techniczne obiektu odbudowując jego wewnętrzne struktury. Większa część prac została  już  przeprowadzona. Obecnie obiekt można zwiedzać, przyjeżdżają tu także wycieczki szkolne.

 -Przemiany ustrojowe oraz zaniedbania doprowadziły  do unicestwienia struktur obiektów i ich  rabunkom. Zdewastowano  wyposażenie i rozkradziono wszystko co przedstawiało sobą  jakąkolwiek wartość. Ostatnio przeprowadzone prace pozwoliły na powrót tchnąć energię w urządzenia.- wylicza szef Fundacji.

Tomasz Wojciechowski

 

Operacja “Wisła”

W odtajnionej kilka lat temu przez IPN teczce operacji „Wisła” zawarto szczegółowe plany budowy składów broni jądrowej oraz upoważnienia do odbioru głowic wydane polskim oficerom. Przygotowania do umieszczenia broni jądrowej na terenie Polski zaczęły się w 1966 r.,jednak formalne porozumienie międzyrządowe zawarto w Moskwie 25 lutego 1967 roku. Podpisali je minister Obrony PRL Marian Spychalski i minister obrony narodowej ZSRR marszałek Andriej Grieczko. Dokument mówił, że do połowy 1969 r. zostaną wybudowane trzy obiekty w rejonach Białogardu, Wałcza i Wędrzyna, w których będzie przechowywana amunicja jądrowa. Tajne magazyny rozpoczęto stawiać w 1967 r. Zaprojektowali je Sowieci i oni dostarczyli wyposażenie, ale to Polska płaciła za wszystko -w sumie 180 mln złotych. Budowę prowadziły jednostki WP. W połowie lat 80. w magazynach znajdowało się 178 ładunków jądrowych z tego 14 głowic o mocy 500 kt, 35 o mocy 200 kt, 83 o mocy 10 kt, a ponadto 2 bomby lotnicze o mocy 200 kt, 24 o mocy 15 kt i 10 o mocy 0,5 kt. W przypadku wojny miały być one wydane polskiej armii. Głowice miały trafić m.in. do brygad artylerii wyposażonych w rakiety operacyjno-taktyczne. Ładunki jądrowe miały być dostarczone także do wojsk lotniczych. Według planów z lat 70. zmasowany atak jądrowy na kraje NATO miał trwać około godziny. W tym czasie polskie jednostki miały użyć 131 ładunków jądrowych: w tym 100 rakiet i 31 atomowych bomb lotniczych. Po tym ataku, do boju miały przystąpić wojska pancerne.

Zachód musiałby odpowiedzieć kontruderzeniem jądrowym. Z opracowań wynika, że straty wojsk ZSRR i sojuszników mogły sięgnąć 53 procent. Wiadomo, że większość rakiet NATO miała spaść na Polskę, jej ludność cywilną i miejscowości, nie tylko na punkty militarne. Przy takiej sile rażenia po Polsce pozostałby jeden wielki lej atomowy. Kulisy akcji “Wisła” nadal pozostają jedną z wielu tajemnic PRLu.

 

Registration disabled