
Już 5 marca odbędzie się czwarta edycja wydarzenia „Kocioł Świdwiński” skupiającego miłośników historii z regionu. Tematem przewodnim, jak zawsze będą zacięte walki toczące się na tym terenie podczas 1945r. O imprezie rozmawiamy z głównym organizatorem, Adamem Kotarskim.
-To już czwarta edycja „Kotła Świdwińskiego”. Jak zaczęły się początki tego wydarzenia?
-Pierwsza edycja imprezy została zorganizowana w 2015 roku z okazji 70-tej rocznicy zdobycia miasta przez jednostki Armii Czerwonej w marcu 1945 roku. Jej głównymi organizatorami byli pan Wiesław Wieczorek, który jest członkiem świdwińskiego oddziału PTTK oraz pan Karol Zychowicz, który pracował w Świdwińskim Ośrodku Kultury i prywatnie należał do społecznego-kulturalnego stowarzyszenia ,,Carpe Diem”. Oprócz tego zaangażowało się w nią wiele osób prywatnych i rajd spotkał się z bardzo pozytywnym odzewem. Dlatego też rok później rozganizowano ponownie drugą edycję. Niestety w latach 2017-2020 impreza nie odbyła się z różnych przyczyn, ale mimo to rajd ponownie powrócił do kalendarza imprez miejskich w zeszłym roku i cieszył się wielką popularnością.
-Jaki będzie przebieg tegorocznej edycji?
– Rajd ma na celu popularyzować sport, krajoznawstwo i historię lokalną. Trasa marszu będzie prowadziła przez ulice Świdwina oraz kilka najbliższych miejscowości na południe od miasta. Będzie liczyła 16 km i na chwilę obecną mamy zaplanowane 7 punktów na których uczestnicy będą mieli okazje sprawdzić swoje umiejętności i wiedzę, ale przede wszystkim celem będzie dobra zabawa. Startujemy 5 marca o godzinie 9:00 z dziedzińca świdwińskiego zamku i również na nim kończymy kilka godzin później. Dla pierwszych trzech miejsc mamy przygotowane nagrody, a wszyscy uczestnicy mają zapewniony szereg upominków, ciepły posiłek na trasie oraz na ognisku kończącym imprezę. W tym roku organizatorem jest również Wiesław Wieczorek, który bardzo mi pomaga i jest ogromnie zaangażowany w projekt oraz ja- napomnę tylko że działam też w koszalińskiej grupie historycznej „Projekt Köslin”. W dużej mierze pomaga nam też samo miasto oraz Świdwiński Ośrodek Kultury. Również pomoc przy organizacji okazują nam sami rekonstruktorzy, którzy przyjmując zaproszenie wzięcia udziału, będą nam pomagać w obstawie i obsłudze punktów z atrakcjami. Ma to ogromną wartość edukacyjną.
-Dlaczego akurat temat walk o Świdwin i okolice? To przecież nie jedyne miejsca krwawych bitew o Wał Pomorski.
-Kocioł Świdwiński jest moim konikiem, od zawsze interesowałem się historią drugiej wojny światowej i tą lokalną. W połączeniu obu tych tematów dotarłem do informacji, że pod Świdwinem w marcu 1945 roku doszło do bardzo zaciętych walk. Dla mnie to była nie lada gratka. Wiedza przychodziła z czasem. Obecnie leży u mnie ponad 50 książek opisujących mniej lub bardziej ten epizod walk na Pomorzu. Tematem zaczęto interesować się najintensywniej w latach 1970-1989 i to właśnie w tym okresie napisano najwięcej publikacji. Książki te miały najczęściej opisywać walki polskich żołnierzy na Wale Pomorskim, a walki w kotle znajdowały się niecałe 50km od ostatniej linii obrony, czyli tzw. pozycji ryglowej. Dzisiaj wiemy, że wiele informacji należy weryfikować, ponieważ w okresie PRLu o tych walkach należało pisać z pewnym etosem. Dopiero lata późniejsze pozwoliły nieco szerzej spojrzeć na sprawę. Niestety po 1989 roku mało kto się tym interesował. Koniunktura popularności na te wydarzenia przeminęła. Ludzie niechętnie patrzyli na historię polskich żołnierzy idących ze wschodu i walczących na Pomorzu, a weterani odeszli w zapomnienie. Niestety był to bardzo krzywdzący czas.
–Zatem co dziś wiemy o tych walkach?
-W perspektywie kilkuletniej zakres wiedzy niewiele się zmienił. Natomiast po 1989 roku wiele rzeczy udało się uzupełnić do w miarę wiarygodnej narracji. W Kotle Świdwińskim na początku marca 1945 roku 1. Armia Wojska Polskiego zlikwidowała X. Korpus Armijny SS. Było to ogromne zagrożenie na linii frontu i praktycznie bez jego unicestwienia Polacy nie mogliby podejść i rozpocząć walk o Kołobrzeg. Polacy zlikwidowali do 8 marca 1945 roku pomiędzy Świdwinem, Drawskiem i Połczynem-Zdrojem trzy dywizje z X. Korpusu Armijnego SS oraz jedną z Grupy Korpuśnej von Tettau. Obecnie szacuje się, że do niewoli trafiło 9 tysięcy żołnierzy niemieckich w tym trzech generałów, oraz sam dowódca korpusu – gen. Günther Krappe. Do tej pory najwyższy stopniem dowódca niemiecki złapany do polskiej niewoli. Sam epizod likwidacji kotła to bez dwóch zdań jedno z największych zwycięstw w historii oręża polskiego. Mało osób o tym wie, a warto ten temat popularyzować. Z ciekawostek mogę powiedzieć, że jest ich mnóstwo. Do tej pory w pewnym stopniu owiana tajemnicą jest śmierć generała jednej z niemieckich dywizji – Karla Rübera. Samego dowódcę X. Korpusu Armijnego SS niedaleko Drawska w dniu 6 marca do niewoli wzięli… sanitariusze. Nie jedni liniowcy pewnie pluli sobie w brodę, że to nie im los zesłał ten przywilej. Jedną z moich ulubionych ciekawostek są walki o Bierzwnicę i Kluczkowo. Co do pierwszej miejscowości to lubię ten fakt przytaczać osobom, które doskonale znają epizod ,,ostatniej szarży” polskiej kawalerii w dniu 1 marca pod Borujskiem. Tutaj muszę ich rozczarować.
–Dlaczego? Czyżby słynna szarża pod Bobrujskiem nie była ostatnią?
-Według najnowszych badań ostatnia szarża została przeprowadzona właśnie pod Bierzwnicą pięć dni później. Chociaż kto wie, może ktoś za parę lat udowodni, że ostatnia szarża mogła mieć miejsce na terenie Niemiec w okolicach Łaby. W każdym razie na dzień dzisiejszy Bierzwnica jest górą. Co do Kluczkowa to sytuacja jest również ciekawa, bo 6 marca walczyły tam czołgi typu IS-2 z 4. Pułku Czołgów Ciężkich. Przez wiele lat sądzono, że odbyła się tam bitwa pancerna, bo co jakiś czas z pola rolnicy wydobywali fragmenty pancerza lub ogniw gąsienicowych i sądzono, że obronę miejscowości utrzymywał jakiś doborowy oddział SS. Dzisiaj wiemy, że miejscowości bronili tzw. hiwisi czyli narody Europy Wschodniej, które w trakcie inwazji na ZSRR zostały wcielone do armii niemieckiej. W Kluczkowie byli to dokładnie Turkmeni, którzy mieli kilka dział przeciwpancernych z bardzo małą lub żadną ilością amunicji za to z całkiem niezłym zapasem panzerfaustów. Poważnie uszkodzili jedną polską maszynę i możliwe, że stąd w późniejszym czasie urósł taki mit.
-Sądzi Pan że Wehrmacht został zaskoczony na Pomorzu Zachodnim, czy faktycznie bronił każdej piędzi ziemi, jak raportowali to Dowództwu Wojsk Lądowych generałowie broniący tych terenów w marcu 1945r?
-W niemieckich sztabach starano się zachować jak najdłużej Pomorze w swoich rękach. Sytuacja była bardzo skomplikowana. Na pewno Niemcy byli zaskoczeni ofensywami przeprowadzonymi w styczniu i lutym 1945 roku. Pomorze miało zostać ewakuowane za Odrę, ale w prowincji panował absolutny chaos. Drogi były zawalone tzw. treckami czyli kolumnami niemieckich uchodźców. Zdolni do walki byli wcielani do Volkssturmu. Ten kto mógł utrzymać łopatę w ręce, kopał rowy przeciwczołgowe. Absolutnie bez sensu, ponieważ każdy radziecki czołg potrzebował jedynie dłuższej chwili, żeby go pokonać i przejeżdżał bez problemu. Sami jeńcy i oficerowie niemieccy, którzy dostali się do polskiej niewoli przyznawali, iż sądzili że główny odcinek natarcia w przyszłej ofensywie będzie znajdował się na wysokości Szczecinka i Chojnic, aby rozciąć ,,nawis pomorski” na pół, a dopiero potem systematycznie likwidować wrogie ugrupowania. 1 marca okazało się na ich nieszczęście, że się mylili. Nowa ofensywa przetoczyła się jak przysłowiowy walec i już trzy dni później czołówki pancerne Armii Czerwonej dotarły nad Morze Bałtyckie.

– Czy organizowanie takich imprez w dobie COVID-19 nie wiąże się z jakimś ryzykiem?
-Absolutnie nie jest to żaden problem. Rajd odbywa się na świeżym powietrzu. Mamy również pewne doświadczenie z zeszłej edycji. W marcu 2021 roku mieliśmy podobną sytuację epidemiologiczną, a w pewnych kwestiach myślę, że gorszą niż obecnie. Przede wszystkim niezbędne jest odpowiednie przygotowanie. Na każdym punkcie znajdowały się środki higieniczne, a osoby w większych skupiskach zostały dobrze poinformowane na temat konieczności zasłaniania ust i nosa. W tej kwestii odpowiednia organizacja i gotowość na wszelkie ryzyko okazała się ogromnym atutem. Po rajdzie nie dotarły do mnie informacje o potencjalnych chorych lub zakażonych i myślę, że może być to dobra wróżba również przy przygotowywaniu tegorocznej edycji.
– Na zakończenie naszej rozmowy proszę jeszcze przybliżyć swoją sylwetkę…
-Nazywam się Adam Kotarski. Od urodzenia mieszkam w Świdwinie. Od dzieciństwa interesowałem się historią i lubiłem o niej czytać. Z tego powodu ostatecznie wylądowałem na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie studiuję historię. Obecnie jestem na czwartym roku i myślę, że nie będzie zaskoczeniem jak się przyznam, że tematem mojej pracy magisterskiej jest…właśnie historia walk w Kotle Świdwińskim. Oprócz tego jestem rekonstruktorem i odtwarzam kilka sylwetek z końcowego okresu drugiej wojny światowej oraz średniowiecza. Działam lokalnie i staram się popularyzować historię swojej małej ojczyzny.
Rozmawiał: Tomasz Wojciechowski