
Rozmowa z piosenkarzem i aktorem, Michałem Bajorem z okazji reedycji jego najnowszej płyty.
– W ubiegłym roku ukazała się Pana najnowsza płyta „Kolor Cafe”, zawierająca utwory włoskie i francuskie. Szybko po premierze uzyskała status złotej płyty. Czym kierował się Pan podczas doboru piosenek i wykonawców, wśród których znaleźli się między innymi Pupo, Dalida, czy Edith Piaf? I dlaczego akurat te dwa kraje są przedstawione muzycznie?
– To nie był łatwy wybór. Piosenek francuskich i włoskich , na których się wychowałem, są setki. Drogą selekcji wybraliśmy kilkadziesiąt, a potem z nich kilkanaście. I te utwory nagrałem. Od zawsze wsłuchiwałem się w piosenki z nad Sekwany i z nad Tybru. Postanowiłem więc połączyć repertuarowo te dwa kraje i stąd krążek.
– „Kolor Cafe” to tak naprawdę zetknięcie pogodnych piosenek włoskich i refleksyjnych, bardziej nostalgicznych francuskich. Tymczasem, przygotował Pan prezent dla swoich wiernych fanów w postaci specjalnej edycji płyty. Skąd taka decyzja?
– Często wydaje się reedycję udanej płyty. Zdarzyła się okazja dodania Brela i jeszcze uzupełnienie o włoską piosenkę i jest „Kolor cafe” poszerzone, a słuchacze mają gratkę. I w sumie dobrze się stało, bo w dobie ciszy artystycznej spowodowanej Covid-19 mogę się przypomnieć mojej wiernej publiczności…
–Nagrał Pan na wspomnianym krążku na nowo trzy francuskie piosenki Jacquesa Brela. Są wśród nich „Flamandowie”, „Jef” (którą można też było usłyszeć na wcześniejszej płycie „Od Piaf do Garou”) i „Nie opuszczaj mnie”. Uzupełnił Pan to włoskim utworem z repertuaru Paolo Contego: „Blue tangos”. Co Pana urzekło akurat w piosenkach Brela? I co może Pan powiedzieć o dodanych na płycie utworach?
– Brel zbudował moją dojrzałość artystyczną. Odkrył go kiedyś dla mnie Wojciech Młynarski i piosenki Brela przyniosły mi wiele szczęścia i otworzyły mnóstwo zawodowych drzwi, jak festiwale, nagrania płyt, podróże po świecie. A co najważniejsze zyskałem m.in. dzięki nim, ogromną rzeszę niesamowitej publiczności. A zatem Brel, na nowo nagrany po latach z moją dzisiejszą dojrzałością. Paolo Conte to piękne tango, a wszystkie cztery utwory w świetnych tłumaczeniach Wojciecha Młynarskiego.

– Kiedy planuje pan premierę nowej edycji „Kolor Cafe”? I kiedy trafi ona na półki sklepów?
-Z tego co wiem od mojej wytwórni Sony Music, premiera specjalnej edycji tej płyty jest zaplanowana na 20 listopada. A tydzień wcześniej wypuszczony zostanie teledysk, który nakręciliśmy do „Blue Tangos”. Jeśli sklepy muzyczne będą otwarte, to krążek w Empiku powinien ukazać się właśnie 20 listopada.
– Jak zatem wygląda kwestia trasy koncertowej w kontekście obostrzeń z koronawirusem?
– W dalszym ciągu nie mam koncertów. Jak zresztą większość artystów., nie tylko w naszym kraju. Poza wirusem dodatkową przeszkodą jest możliwość występu tylko dla 25% widowni, a tego nie da udźwignąć prawie żaden z zewnętrznych i lokalnych organizatorów. Może jak wróci 50%, to jakieś koncerty będą mogły się odbyć. Na tę chwilę wszystkie moje występy odwołane są na pewno do końca grudnia, a w praktyce pewnie do okresu po karnawale. Może wczesną wiosną… Nikt tego nie wie. A na marginesie, zaplanowany w listopadzie koncert w Koszalinie, również został przełożony na 3 grudnia, ale 2021 roku.
– Słuchając aranżacji utworów z ostatniej płyty, Pana interpretacji wokalnej, można odnieść wrażenie że Michał Bajor jest jak wino- coraz lepszy z czasem. W wykonanie piosenek oddaje Pan całego siebie. Czy trudno jest tak zaangażować się emocjonalnie?
– Nie, nie jest trudno. Interpretowałem emocjonalnie swoje piosenki od młodego chłopaka. Teraz jest mi łatwiej, bo te emocje mogę dawkować, mogę się nimi bawić, żonglować dramaturgicznie i głosowo. To fajny etap w karierze wokalisty. Teraz to ja panuję nad tymi piosenkami, a nie odwrotnie. Ale czas , kiedy czasami wymykały mi się spod kontroli, też był ciekawy…
– Pana twórczość jest raczej przeznaczona do pewnego kręgu odbiorców, którzy nie gonią ślepo za kulturą masową, za muzyką rozrywkową. Jest to twórczość uniwersalna? A może do utworów i wykonania Michała Bajora trzeba po prostu dojrzeć?
– Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. To, że nieprzerwanie występuję, nagrywam i wciąż jestem na scenie muzycznej zapewne świadczy o pewnej uniwersalności tego repertuaru i mnie jako artysty. Ale czy mogę nazwać niedojrzałym widza, który woli inny repertuar? Chyba nie. Od zawsze byłem zdania ,że każdy dokonuje własnych wyborów. W sferze kultury również. I często zależy to od wychowania, potem środowiska, w którym szkolnie wyrastamy itp., itd. Nie zawsze mamy wpływ na naszą dojrzałość, a często prawdziwym jest powiedzenie „ Czym skorupka za młodu”. To tyczy też muzyki…
– Zapytam jeszcze, jak wygląda Pana dzień pracy? I czy życie artystyczne z nagraniami, koncertami, jest dla Pana spełnieniem?
– Od marca zagrałem dwa koncerty, więc od wielu miesięcy mój dzień pracy w zasadzie nie istnieje. Czytam książki, chodzę na spacery, trochę ćwiczę, również wokalnie. Oglądam Netfix, nawet chodzę do kina, gdzie najczęściej jestem jednym z kilku, a czasami jedynym widzem. Ze smutkiem obserwuję relacje z życia wielu osób w naszym społeczeństwie, które mocno doświadcza reperkusje koronawirusa. Nie umiem tego nie zauważać i mocno to przeżywam. Jak wszyscy, mam jakieś prywatne i zawodowe plany na okres po epidemii, ale staram się nie popadać w apatię, jak i też na razie nie obiecuję sobie zbyt wiele na temat najbliższej przyszłości. Czekam na czas , w którym choć trochę nasz świat i nasz kraj wróci do normalności, a wtedy moje życie i praca znów będą się spełniać, a ja znów będę mógł planować swoje twórcze plany i może znów czymś zaskoczę moją publiczność…
–Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Tomasz Wojciechowski
Wywiad ukazał się w koszalińskim tygodniku „Miasto”