Od dawna w Polsce toczy się spór nad ważnością Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Kościół katolicki uważa za największe święta Wielkanoc, która związana jest ze zmartwychwstaniem Pana i odkupieniem naszych win. Polscy chrześcijanie wolą jednak urok świąt Bożego Narodzenia z zapachem choinki, urokiem szopki betlejemskiej i nastrojem kolacji wigilijnej. Ja uważam, że każde święta są wspaniałe, pełne swoistej atmosfery, a że odmienne, to bardzo dobrze. Najważniejsze, że są nasze polskie, pełne odwiecznej tradycji i ludowych obrzędów. Jak byłem dzieckiem, to zawsze czekałem na święta Wielkanocne z dużą niecierpliwością. Rodzice zawsze starali się, aby były one zgodne z polską tradycją, pełne wiosennej radości i doniosłego nastroju. W tamtych czasach (lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte ubiegłego wieku) często występowały tzw. kłopoty zaopatrzeniowe.
Dlatego zapasy na święta robiło się znacznie wcześniej nabywając okazyjnie (jak były w sklepach) wiele produktów żywnościowych w zakresie podstawowym, jak i rozszerzonym (słodycze, cytrusy, mięso itp.). Tradycja musiała być spełniona, a wszystko miało być pomimo trudności w zakupowych. Z pomocą przychodziły zakupy na targowiskach u tzw. chłopa, gdzie nabywano mięso, nabiał, warzywa, owoce.
No i przychodził Wielki Tydzień. Wiosenne porządki: obowiązkowe mycie okien, odkurzanie mebli, mycie podłóg, drzwi. W tamtych czasach liczne były podłogi z drewna, a więc obowiązkowe ich pastowanie. Do dzisiaj czuję woń pasty do podłogi, gdy wypastowała ją moja mama. Ten zapach kojarzy mi się ze świeżością wiosennych porządków. Pamiętam też, przygotowywanie szynki na święta. Moi rodzice kupowali od rolnika całą tylną szynkę z kością, którą peklowali, a następnie oblepiali ciastem i nosili do sąsiadów do specjalnego pieca, który na co dzień służył do wypieku chleba. Po paru godzinach szynka była upieczona, różowa i soczysta, co zapewniała obudowa z ciasta, którą zwyczajnie wyrzucało się dla zwierząt.
Ten wspaniały widok dużej szynki z kością pamiętam do dzisiaj, a jej smak wydaje się obecnie być niedoścignionym.
Ważne też były ciasta, własne wypieki. Moja mama miała dwie formy do ciasta drożdżowego. Jedną w postaci baranka wielkanocnego (wielkości średniego zająca) i drugą do wypieku baby wielkanocnej. Jakie to były wspaniałe wypieki. Baranek posypany cukrem pudrem królował na wielkanocnym stole w towarzystwie lukrowanej baby z dużą ilością rodzynek. W czasie pieczenia w mieszkaniu unosił się cudowny zapach drożdżowego ciasta. A jak smakowało? Tego nie da się powtórzyć. Były też kolorowe mazurki, makowce i serniki.
Wspaniałą tradycją było i jest malowanie jajek. W tamtych czasach jaja gotowało się w skorupkach z cebuli, co zapewniało im wspaniały brązowy kolor w różnych odcieniach, od jasnego (prawie żółtego) do brązowego. Moja ciocia była mistrzynią w drapaniu nożykiem malowanych jaj. Powstawały piękne skrobanki ozdobione w kwiatki, szlaczki, obrazki. Były to prawdziwe cudeńka i szkoda było je niszczyć na zwykłe jedzenie.
W Wielką Sobotę, tak jak teraz, wszyscy święcili pokarmy. Każde dziecko chciało mieć swój koszyk ze święconką, dlatego rodzice kupili mi i mojemu bratu po koszyku, aby było sprawiedliwie. Potem te koszyki przejęły nasze dzieci (czyli dla dziadków- wnuczęta) ale było ich za mało i trzeba było kolejne dokupić. Jednego dnia nasze dzieci idąc ze święconką tak dobrze się bawiły, że kręciły w powietrzu koszykami obroty, wykorzystując działanie siły odśrodkowej. Jednak coś im nie wyszło i zawartość koszyków poszybowała w powietrze. Ale to była mała szkodliwość czynu.
W czasach mojego dzieciństwa obowiązkowy był udział w niedzielnej mszy rezurekcyjnej. Wstawanie o piątej rano i wymarsz na godzinę szóstą z rodzicami do kościoła. Spać się chciało, szczególnie wtedy, gdy w Wielką Niedzielę przesuwano zegary o godzinę do przodu wprowadzając czas letni. Jednak frajda była niesamowita. Uroczysta procesja, doniosłe śpiewy i tłumy ludzi. Do dzisiaj mi zostało to przyzwyczajenie i jako jedyny z rodziny, chodzę rano na mszę rezurekcyjną.
Do dzisiaj mamy piękną polską tradycję, śniadanie wielkanocne. Ten wspaniały zwyczaj zawsze będziemy kultywować. Dzielenie się jajeczkiem, symbolem życia uzmysławia nam potrzebę patrzenia do przodu i daje poczucie optymizmu w codziennym życiu. Ponadto czujemy, że jesteśmy razem i jesteśmy sobie potrzebni. Jednak dla dzieci to było i jest inne uczucie. U mnie w rodzinie zawsze po śniadaniu wielkanocnym przychodzi zajączek i przynosi prezenty. Kiedyś ja, potem moje dzieci, a obecnie wnuki nie mogą doczekać się zakończenia porannego biesiadowania. Zajączek znając takie potrzeby przychodzi zatem wcześniej i zostawia prezenty w ogrodzie, w drugim pokoju lub na tarasie. To niesamowita frajda patrzeć na radość dzieci z zamówionych wcześniej prezentów. Zwykle wcześniej sondujemy potrzeby naszych milusińskich.
Święta, to czas spotkań rodzinnych. W czasach, gdy nie było powszechnie telewizorów miało to szczególne znaczenie. Pamiętam jak bracia i siostry moich rodziców z całymi rodzinami przybywały do nas na świąteczne spotkania. Było gwarno i wesoło. Słychać było śpiewy. Tak, wtedy było to na topie. Trzeba było urozmaicić sobie spotkanie. Teraz całą atmosferę spotkania psuje włączony telewizor, gdzie wszyscy są wpatrzeni w ekran i życie towarzyskie zamiera. Sytuacja taka jest szczególnie wtedy, gdy są zawody sportowe i nie można nić powiedzieć poza komentowaniem wyników.
Tradycją były i są wiosenne, świąteczne spacery, wyprawy za miasto, nad jezioro czy nad morze. To na szczęście pozostało i pozwala spalić trochę dodatkowych kalorii pobranych ze świątecznego stołu. W drugi dzień świąt można jednak spotkać polewaczy wodą. Teraz może w mniejszym stopniu, ale kiedyś to było na porządku dziennym. Tradycja mokrego śmigusa – dyngusa była bardziej popularna niż dzisiaj. Polewano się wodą na różne sposoby. Delikatnie w rodzinie perfumami i na ulicy wiadrami wody. Strach było w lany poniedziałek iść ulicą, szczególnie w przypadku młodych dziewcząt, ale i starszym osobom mogło się dostać. Pamiętam jak umówiłem się z grupą kolegów i koleżanek na spotkanie w wielkanocny poniedziałek. Jedna z koleżanek nie doszła. Ktoś z okna kamienicy wylał na nią wiadro wody. Nie wiedziała nawet kto, bo jak spojrzała do góry, to wszystkie okna były już pozamykane. Niebezpieczne było też zrzucanie w okien budynków woreczków foliowych z wodą. Takie pakunki działają jak uderzenie kamienia i mogą mocno ranić ofiarę. Teraz na szczęście ten zwyczaj się znacznie ograniczył i ma charakter bardziej symboliczny.
W czasach wszelkiej powszechności dóbr materialnych, obfitości jedzenia i pełnego zaopatrzenia sklepów, święta nie pełnią już takiej roli zaspokajania potrzeb materialnych. Kiedyś w święta wszyscy mieli większy apetyt i wszelkie pokarmy szybciej znikały ze stołu. Tym większa też była radość ich przygotowywania. Teraz bardziej święta przeżywamy w sferze duchowej, spotkań rodzinnych, wspólnoty pokoleń. Ale zawsze jest miło pomalować jajeczka, pobiesiadować w miłej atmosferze przy zastawionym stole.
Życzę wszystkim Wesołych Świąt bez takich problemów!
Tadeusz Bohdal