Rozmowa z Krzysztofem Trackim, historykiem i publicystą
– Jak trafił Pan na ślad rodziny Ferchminów i związanej z tą rodzina historii Wierzchomina?
– Ród Ferchminów od dwóch wieków tworzyli inflanccy Niemcy. W tradycji rodzinnej zachowano wspomnienie o przodku z osiemnastego stulecia, który uwikłany w pojedynek, zmuszony był opuścić majątek w Wierzchominie (niem. Varchmin) w pobliżu Koszalina. Wieś, której początki przyjęło się wiązać ze słowiańskim osadnikiem – Wierzchosławem, w trzynastym wieku była zasiedlona przez kolonistów z Niemiec. Rycerze i osadnicy trafiali w te rejony zachęcani przez biskupów kamieńskich, którym książę pomorski Barnim I oddał te tereny w zarząd. Można przypuszczać, że protoplasta Ferchminów przyjął nazwisko od miejscowości, w której postanowił osiąść. Nie wykluczone jednak, że niemieccy osadnicy trudnili się trzodą chlewną, dając w ten sposób początek nazwie miejscowości (ze staroniemieckiego: Varch – trzoda chlewna).
– Ferchminowie byli ponoć elitą pomorskich Niemców, zajmującą wysokie urzędy?
-Tak! Wpływy polityczne Jerzego Varchmina sięgały dworu książęcego w Szczecinie. W 1499 roku widzimy go w otoczeniu pary książęcej Bogusława X i Anny Jagiellonki. Zwrot w późniejszych losach rodu określił występek Nicolausa Ferchmina (1740–1820). Udział w pojedynku z osobą o dużym znaczeniu – obarczony w Prusach karą więzienia – zmusił go do opuszczenia Pomorza i osiedlenia się w Kurlandii.
– A kim był daleki potomek tej linii, Witold Ferchmin?
– To wręcz historia sensacyjna. Witold Ferchmin był synem inflanckiego Niemca (luteranina) i Polki (katoliczki), Jadwigi Pietrasiewiczówny, silnie osadzonej w tradycjach powstania styczniowego, w którym wziął udział jej ojciec. W II Rzeczypospolitej był szanowanym chemikiem, jednym z dyrektorów zakładów spirytusowych Akwawit w Poznaniu. Czas ten jednak przerwała wojna. Po zakończeniu walk i zrzuceniu oficerskiego munduru, jesienią 1939 roku przedarł się z Kresów do Poznania, ponownie podjął pracę w Akwawicie (gdzie niemieckiemu zarządowi brakowało fachowców). Równocześnie wsparł polską konspirację, skupioną wokół grupy Witaszka. Franciszek Witaszek tworzył Związek Odwetu, którego rolą była eliminacja najniebezpieczniejszych Niemców. W jego gabinetach, rozsianych w Poznaniu, tworzono m.in. trucizny. Ferchmin dostarczał azotan uranylu (UO2NO3) w 50-gramowych słoiczkach. Dobrze wiedział o ich przeznaczeniu, mieszcząc działania Związku Odwetu w etyce zemsty za niemieckie zbrodnie. Mieszkanie Ferchminów do końca okupacji pozostawało schronieniem dla najważniejszych przywódców podziemia – Juliusza Kolipińskiego, Leona Jędrowskiego. Pomimo nadejścia komunistycznego „szczęścia” pozostał oddanym społecznikiem. Myślę, że motto długiego życia (zmarł w 1999 r.) oddał krótkimi słowami, stanowiącymi podsumowanie jego wieloletniej współpracy z harcerstwem: „Żyć i pracować dla Polski”. Ja natomiast po wielu latach badań nad młodością „ochotnika do Auschwitz”, Witolda Pileckiego, postaci obecnie już szeroko rozpoznawalnej – postanowiłem prześledzić losy jego kompanów, takich jak on, młodych-gniewnych, którzy tworzyli pokolenie dorastające u progu wielkiej zmiany.
– I to dlatego losy Ferchmina zamierza Pan zawrzeć w planowanej niebawem książce?
– Jako historyk od lat zajmuję biografistyką, stawiając sobie najczęściej pytanie o źródła decyzji, które człowiek podejmuje w trudnych momentach życia, o źródła życiowych wyborów. Stąd pomysł na książkę. Jej roboczy tytuł, „Dynastie”, powinien oddawać jej zamysł. Planuję umieścić tam kilka przeciwstawnych sobie dróg życiowych, mieszczących się z jednej strony w obszarze zdrady, z drugiej – wierności polskim ideałom. Intencją jest przeciwstawienie sobie biografii „podłych” i „chwalebnych”. Z pewnością znajdzie się tam tandem oprawców Witolda Pileckiego – prokurator Czesław Łapiński (który zażądał dla Pileckiego kary śmierci) oraz Stanisław Łyszkowski, brutalny śledczy Urzędu Bezpieczeństwa. Obaj dożyli spokojnego końca… A z drugiej – będą obaj rówieśnicy: Ferchmin oraz Pilecki.
Rozmawiał: Tomasz Wojciechowski