Obyczaje pogrzebowe

Przed nami 1 listopada. Nim wybierzemy się na groby, by zapalić znicze tym, których nie ma wśród nas i uczcić ich pamięć, przyjrzyjmy się wybranym aspektom związanym z organizowaniem pogrzebów i pochówków w naszej tradycji. Dlaczego czuwano kiedyś przy zmarłym w domu? Dlaczego zapraszano na pogrzeby?

Zacznijmy może od tego, czemu zawdzięczamy obchodzenie Święta Zmarłych i Dnia Zadusznego. Otóż Święto Zmarłych, zwane również Dniem Wszystkich Świętych, wywodzi się z czci oddawanej męczennikom, którzy oddali swoje życie dla wiary w Chrystusa, a których nie wspomniano ani w martyrologiach miejscowych, ani w kanonie Mszy Świętej. Pierwotnie święto to obchodzono 13 maja. Święto wszystkich zmarłych męczenników w Rzymie ustanowiono w 609 roku przez papieża Bonifacego IV (608-615). Następnie w 731 roku Grzegorz III przeniósł je na 1 listopada i rozszerzył święto na wszystkich świętych i cały świat chrześcijański. Dzień Zaduszny obchodzony 2 listopada związany był z Odilonem, opatem francuskiego Cluny żyjącym w X wieku. Na jego obchodzenie nałożyły się dawne lokalne pogańskie obyczaje dotyczące zmarłych. W dniu 1 i 2 listopada zapalamy znicze na grobach. Dlaczego? Zapewne jest to nawiązanie do tego, że w chrześcijaństwie ogień był symbolem Boga. Miał też rozświetlić drogę i ogrzać zmarłego. Dzisiaj palimy znicz jako symbol pamięci.

Tradycje pogrzebowe często nas zaskakują i powodują niedowierzanie. Tak jest w wypadku znanej od średniowiecza funkcji „zapraszającego na pogrzeb”- Leichenbittera. Ta persona nie była zwykłym posłańcem śmierci, raczej kimś w rodzaju pogrzebowego wodzireja, organizatora. Pomagał on rodzinie zmarłego w przygotowaniu pogrzebu i poradzeniu sobie z całą sytuacją. Leichenbitter więc koordynował działania żałobników z księdzem, grabarzem, osobami czuwającymi przy zmarłym. Bywał wysyłany celem zamówienia trumny, czy zorganizowania stypy. Tak było i na Pomorzu. Zapraszano na pogrzeb, nierzadko chodząc nawet od domu do domu. We wsiach pod Kołobrzegiem wypowiadano nawet formułkę: „Ja pozdrawiam was od N.N. i jego żony, a oni i cała ich rodzina do postępowania za trumną i na pogrzeb zaprasza”. Ten obyczaj panował jeszcze na początku XX wieku.

Jak zachowywali się ludzie, którym oznajmiano o śmierci pobratymcy? Odzew ten był skuteczny, często porzucano z miejsca dane zajęcie, by jeszcze ostatni raz pożegnać w otwartej trumnie zmarłego i towarzyszyć mu w ostatniej podróży. Mówiono też o dwóch księgach: czarnej i białej. U sołtysa danej wsi znajdowały się dwie drewniane książki, pomalowane na czarno i biało. Z białą umyślny chodził po domach zapraszając na wesele, zaś chodzenie z książką czarną wieściło śmierć. Domy zmarłych odpowiednio oznaczano. Raz były to przyniesione z kościoła chorągwie żałobne, innym razem przed domem „rozsypywano zielone i grabiono plac” by takim zabiegiem uniemożliwić zmarłemu powrót. W Szczecinie w XVII wieku drzwi domostw ozdabiano natomiast trumiennymi całunami.

Czuwanie i pochówek

Gdy nieboszczyka szykowano do przejścia na tamten świat, zaczynano od mycia. Najczęściej dokonywały tego wynajęte kobiety, gdyż mycie zwłok przez członków rodziny wróżyło nieszczęście. Wodę po myciu wylewano daleko poza obręb domostw a miskę rozbijano. Ręcznik trafiał do trumny zmarłego. Nieboszczyka ojca golił najstarszy syn. Na Pomorzu w XIX wieku ubierano zmarłego mężczyznę w najlepszy garnitur, a strój trumienny kobiet obejmował welon. Butów nie wiązano, by zmarły mógł… dojść do nieba. A jak chowano? Jeszcze w XVIII wieku w biednych środowiskach wiejskich pochówki w workach były codziennością, na sarkofagi i trumny mogli pozwolić sobie tylko bogacze. Z czasem wiejskie, proste drewniane trumny były ozdabiane girlandami z kwiatów. Zdarzało się że trumnę okładano czarnym suknem, na którym widniał krucyfiks. Do tego oznaczano na trumnie oznaki przynależności społecznej i symbole wyróżniające wiek, płeć i tak dalej.

Niezwykle istotnym elementem obrządku pogrzebowego było nocne czuwanie. Wiązało się to -brzmi poniekąd groteskowo- z dotrzymaniem towarzystwa zmarłemu, dopóki zwłoki nie opuszczą domu. Nocne czuwanie przy zapalonych świecach miało odstraszać złe duchy, spowodować spokój nieboszczyka i domowników. Ludzie siedzieli lub klęczeli po obu stronach zwłok i mówili modlitwę za umarłych, śpiewali psalmy. Około pierwszej godziny częstowało się czuwających kawą, bułkami, przekąskami, nawet wódką. Około trzeciej nad ranem ludzie się rozchodzili, czuwano najpóźniej do wczesnego poranka. W takim wydarzeniu nie brały udział kobiety w ciąży. Wierzono bowiem, że gdyby za długo przyglądały się trupowi, dziecko urodziłby się blade, chorowite, albo zmarło zaraz po połogu. Aby dusza zmarłego nie krążyła, zakrywano wszystkie lustra w pomieszczeniach.

Żałoba

Żałoba, czyli przeżywane cierpienie po stracie najbliższych, miała różny wymiar czasu w zależności od miejsca. Na wsi pomorskiej trwała ona pełen rok, dotyczyło to małżonków, rodziców i dzieci. Dziadkowie byli w żałobie trzy kwartały, chrzestny lub wujostwo- pół roku. Żałoba obejmowała wszystkich domowników, również służbę. W okolicach Polanowa ubierano się na czarno ponieważ śmierć miała wtedy nikogo nie rozpoznać. Określone zmiany w ubiorze miały zabezpieczać przed demonami. Tak przynajmniej wierzono. Gdy w okolicach Koszalina zmarł gospodarz, każdy służący otrzymywał żałobną chustę. Kolor czarny stał się oznaką żałoby już od średniowiecza, wypierając kolor biały. Jednak biel aż do XIX wieku nadal była kolorem żałobnym w niektórych miejscowościach naszego regionu. Operując barwami, warto wspomnieć o żałobie połowicznej, półżałobie- wówczas był to kolor barwy lila oraz niebieski.

Ceremoniał

Odejście człowieka w dawnej tradycji wiązało się z szeregiem różnych obrzędów, ceremonii, które miały nadać temu wyjątkowe znaczenie. Inaczej zmarły mógł powrócić zza grobu i dręczyć żyjących. I dlatego, jeśli kobieta zmarła podczas połogu razem z niemowlęciem, dziecko musiało w trumnie znaleźć się w ramionach matki. A jeśli przeżyło, musiało być przy trumnie rodzicielki ochrzczone. Wierzono też, że zmarły musi przed pochówkiem spędzić w trumnie noc.

A gdyby nie daj Boże kondukt pogrzebowy zawrócił, to mamy jak w banku nawiedzanie przez ducha nieboszczyka. Nieszczęście wróżyło też postawienie trumny na ziemi. W niektórych regionach nie znano pojęcia grabarza- grób sami wykopywali męscy członkowie rodziny. W Rugii zamykano trumnę dopiero trzy dni po śmierci. Do najbliższej rodziny w czasie pogrzebu przychodził pastor, reszta żałobników zaś czekała na zewnątrz. Odprawiano modły i śpiewano, po czym tragarze wynosili trumnę (koniecznie nogami do przodu!). Kondukt pogrzebowy trzykrotnie okrążał kościół, gdyż chowano najczęściej na cmentarzu przykościelnym, po czym chowano trumnę w dole i zebrani się rozchodzili. Ostatnie pożegnanie odbywało się czasem także w kościele, gdzie zebrani wysłuchiwali też specjalnego kazania, a trumnę stawiano w bezpośredniej bliskości ołtarza.

Szereg obostrzeń towarzyszył natomiast pogrzebom samobójców i zbrodniarzy. Jak wiadomo samobójstwo to ciężki grzech, chowano więc osoby które odebrały sobie życie z dala od innych. Najczęściej przy cmentarnym płocie lub murze. Natomiast bywało i tak, że gdy ktoś się powiesił, zakopywano go pod progiem jego domu. Albo ciało ciągnięto końmi do najbliższego skrzyżowania dróg, po czym sznury odcinano i zostawiano trupa samego sobie. Jeszcze bardziej dziwnie postępowano z topielcami czy takimi, którzy odebrali sobie życie nożem.

Po pogrzebie następowała stypa. Była to z jednej strony uroczystość upamiętniająca zmarłego, uczczenie pamięci o nim. Z drugiej- próba uzyskania przychylności pochowanej osoby, która czuwała nad zebranymi z zaświatów. Wierzono że zmarły podczas stypy kosztuje każdej potrawy, więc zostawiano dla niego puste miejsce przy stole wraz z nakryciem.

Dziś ceremonia pogrzebowa jest bardziej symboliczna i prostsza. Nadal jest to jednak ostatnie pożegnanie z osobą, która odeszła. A zapalony znicz tą pamięć utrwala.

Tomasz Wojciechowski

Registration disabled