Historia ludzkości to historia pandemii i zaraz, które dziesiątkowały narody, burzyły ład społeczny, by wreszcie stawiać pod znakiem zapytania dalszy rozwój cywlizacji. Zapewne w niedalekiej przyszłości epidemiolodzy, badacze i historycy w niechlubny poczet zabójczych plag włączą COVID-19. Koronawirus zajmie miejsce obok dżumy, epidemii cholery, eboli, ptasiej grypy i innych chorób zakaźnych nękających ludzkość.
Czarna śmierć
Czym jest pandemia? Pojawia się ona, gdy nowy wirus rozprzestrzenia się na całym świecie mniej więcej w tym samym czasie, a większość ludzi nie ma na niego odporności. Chorobę, która może rozwinąć się w pandemię charakteryzuje wysoka zaraźliwość, ale niska śmiertelność zarażonych osób, długi okres zaraźliwości (w tym zaraźliwość w okresie bezobjawowego przebiegu choroby), brak naturalnej odporności populacji. Zwykle niegroźne objawy takiej choroby sprzyjają jej lekceważeniu. A to kosztuje życie.
Tak było z dżumą. Swój zabójczy debiut miała podczas panowania cesarza Justyniana i ogarnęła Cesarstwo Bizantyjskie w VI wieku naszej ery. Władca sam padł ofiarą tej choroby, którą na szczęście udało mu się pokonać. Pierwsze ogniska zarazy pojawiły się w Etiopii i w Egipcie po czym błyskawicznie dotarły do Konstantynopola. To drogą morską mogły dotrzeć pierwsze źródła zakażenia wraz ze szczurami i pchłami, żyjącymi w miejskich spichlerzach. Ponoć zaraza zabijała do dziesieciu tysięcy mieszkańców Konstantynopola dziennie! Chociaż liczba ta wydaje się przesadna, to z pewnością brakowało miejsca na pochówek zmarłych. Pierwsza fala dżumy uśmierciła jedną czwartą populacji wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego. Epidemia dała o sobie znać jeszcze w kolejnych wiekach. Łącznie na skutek epidemii zmarło nawet do 50 milionów osób, wliczając w to tereny leżące poza Bizancjum.
Ówczesny historyk Ewagriusz Scholastyk tak opisywał ten straszliwy pomór: „U niektórych pacjentów poczynając od głowy i powodując przekrwawienie oczu oraz opuchliznę twarzy, choroba przechodziła do krtani i wyrywała ofiarę z grona ludzi żyjących. Inni cierpieli na rozwolnienie. U niektórych pojawiły się ropnie w okolicy pachwiny, a na tym tle występowała silna gorączka i w ciągu dwóch, trzech dni chorzy umierali. Jeszcze inni tracili życie w ataku szaleństwa. Także wykwitające na skórze wrzody uśmiercały ludzi. Bywało również tak, że ci i owi raz czy dwa razy opanowani chorobą i wydarci z objęć śmierci ginęli na skutek ponownego ataku”. Dżuma dała o sobie znać znacznie później, w latach 1346 –1352. Znana jako „czarna śmierć”, wybuchła z całą mocą w średniowiecznej Europie, pełnej brudnych miast i nie dbających o higienę mieszkańców. Była jedną z najtragiczniejszych w historii a sprzyjał jej brak kanalizacji, bo pozbywano się nieczystości najprostszą droga-czyli wyrzucając je na ulicę przez drzwi lub okna.
Dżuma pojawiła się na Krymie i stamtąd rozprzestrzeniła się na całą Europę, docierając też do Anglii. Śmiercionośne bakterie zwane pałeczkami dżumy dotarły najpierw do sycylijskiej Messyny na pokładach genueńskich galer, stamtąd przenoszone przez szczury i pchły dotarły dalej. Dotknięci dżumą chorzy umierali w męczarniach, a epidemia mogła zabić nawet 100 mln osób. Europie zajęło blisko 150 lat by przywrócić populację do stanu sprzed plagi. Ośrodki miejskie i wsie były wyludnione, zaczeto też szukać powodu pojawienie się zarazy. Wielu dopatrywało się w tym gniewu bożego, więc próbowano go załągodzić samobiczowaniem. Inni, bardziej praktyczni posądzali o ściągnięcie dżumy Żydów. Dochodziło do samosądów i zabijania przedstawicieli wyznania mojżeszowego. Topiono ich na przykład w studniach, a fakt że również chorowali i umierali na „czarną śmierć” nie miał żadnego znaczenia. Skąd wzięło się określenie „czarna śmierć”? Dżumę zwano „Wielkim pomorem” bądź „Wielką zarazą”.
Określenie „czarna” w stosunku do XIV-wiecznej epidemii pierwszy raz pojawiło się w XVI-wiecznych kronikach szwedzkich i duńskich. Odnosiło się ono do rozległych zmian na skórze chorych, nadających jej czarną barwę, albo- co też możliwe- do czerni jako symbolu strachu i grozy jaką niosła zaraza. A było czego się bać. „Na różnych częściach ciała pojawiały się palące pęcherze, na narządach płciowych lub na ramionach i szyi rozwijały się wrzodziejące guzy. Początkowo miały one rozmiary orzechów laskowych, a pacjentów chwytały gwałtowne dreszcze, które w krótkich czasie osłabiały ich i nie pozwalały utrzymać się na nogach (…). Czyraki szybko rozrastały się do rozmiarów orzechów włoskich, następnie do wielkości jaja kurzego lub gęsiego” – opisywał przebieg zachorowania kronikarz Michelle de Piazza.
Rozprzestrzenieniu się zarazy próbowano zapobiegać m.in. poprzez kropienie octem znajdujących się w ciągłym obiegu przedmiotów, rozpalanie ognisk na rogach ulic, dezynfekcję osób i ich mienia za pomocą siarki. Stan wiedzy medycyny tego okresu był bardzo ubogi. Wierzono w upuszczanie krwi i podawanie leków na przeczyszczenie. W wyniku dżumy w bardzo wielu miejscowościach wymarła co najmniej połowa populacji – tak było choćby w przypadku francuskiego Albi i niemieckiej Bremy. Zaraza szczególnie doświadczyła mieszkańców Paryża, w okresie od 1348 do 1500 nawiedzając miasto co najmniej raz na cztery lata. Dżuma pojawiła się także w naszym Koszalinie, o czym wspomniał Johann David Wendland w swej kronice. W roku 1535 w wyniku choroby zmarło 1500 osób, niemal połowa ówczesnej społeczności. Niestety dżuma powracała wielokrotnie do Europy z różną siłą aż do XVIII wieku. W latach 1665 – 1666 epidemia dżumy wybuchła w Londynie. Bakterie wywołujące chorobę prawdopodobnie zostały przywiezione na holenderskich statkach transportujących bawełnę, a następnie zostały rozniesione po całym mieście przez szczury. Zmarło wówczas nawet do 100 tysięcy mieszkańców.
Dżuma była straszną chorobą. Przerażenia dodawali całemu zjawisku jeszcze makabrycznie ubrani lekarze. Ich symbolem stał się charakterystyczny ubiór ochronny- maski w kształcie długich, ptasich dziobów, długie płaszcze i szerokie kapelusze. W te dzioby wkładano zioła i wonne olejki, które miały tłumić fetor rozkładających się zwłok, chronić przed zakażeniem. Wynalazcą koszmarnej maski był prawdopodobnie lekarz Charles de Lorme. Opracowując swój projekt, kierował się obserwacjami świata zwierząt. Zauważył że ptaki nie chorowały na dżumę i uznał, że poza wypełnieniem dzioba balsamami, sam wizerunek ptaka zapewni dodatkową ochronę. „Nos ma długość jednej stopy, jest uformowany w kształcie ptasiego dzioba i wypełniony pachnidłami. Dwie małe dziurki znajdują się jedynie w okolicy nozdrzy. Oddychając, wdychamy zapach ziół, które filtrują powietrze. Nosimy także buty z marokańskiej, koziej skóry. Z tej samej skóry zrobione są nasze kapelusze i rękawice” – brzmiał opis. Strój uzupełniały długie, skórzane palta i drewniane pałki, którymi dotykano chorych, by następnie postawić diagnozę.
Zagłada cywilizacji
Pierwsza połowa XVI wieku to okres wypraw dalekomorskich, odkrywania i podbijania terenów Ameryki Środkowej. Niestety, krwawym podbojom hiszpańskich konkwistadorów, którzy w latach 1519- 1521 podbili państwo Azteków (obecny Meksyk) towarzyszyła epidemia, która zdziesiątkowała w krótkim okresie czasu całą nację. W latach 1545-1550 zapanowała epidemia zwana „Cocoliztli”, która wybuchła wśród Azteków zamieszkujących tereny dzisiejszego Meksyku. W jej wyniku zmarło ok. 15 mln Azteków, czyli 80 procent tej populacji. Długo podejrzewano, że za masowymi zgonami stała ospa wietrzna. Dziś naukowcy uważają, że za wybuch epidemii odpowiadała salmonella- czyli bakteria powodująca gorączkę jelitową i dur brzuszny. Można się nią było zarazić pośrednictwem skażonej żywności i wody. Zarazki oczywiście zabijały również mieszkańców pochodzenia europejskiego, lecz rdzenni indianie umierali szybko i na przerażająco masową skalę. Choroby przemieszczały się przez Amerykę szybciej niż byli to w stanie czynić roznoszący zarazki Europejczycy. Wirus stanowił kontynuację wielkiej pandemii, jaka w 1518 roku pojawiła się na Karaibach. Hiszpanie rozprzestrzenili ją po środkowym i południowym Meksyku.
Wszystkie te dotychczasowe pandemie byly jednak jedynie preludium do tego, co miało spotkać zmęczoną I wojną światową i zniszczoną Europę. W latach 1918-1919 zapanowała grypa, która wedle szacunków- pozbawiła życia nawet 50 milionów osób. „Grypa hiszpanka” była zarazą, na którą nie znaleziono lekarstwa. Jeszcze dziś śmiertelność wynikła z powikłań po grypie jest wysoka, a sam wirus przysparza wielu problemów. Wtedy, w ciągu tylko jednego roku, między wiosną 1918 i wiosną 1919 roku, wirus grypy siał niesamowite spustoszenie. Lekarze nie wiedzieli, co powoduje śmiercionośną chorobę- grypa atakowała falami, trwającymi zwykle po kilka tygodni i wciąż była dla służby zdrowia tajemnicą.
Co rekomendowano? Zalecano przeczyszczenie przy użyciu środka o nazwie „musująca magnezja”. Ponadto rekomendowano liście eukaliptusa, chininę, i niewielkie dawki szampana (musiał być jednak- nie wiedzieć czemu- wytrawny). Niestety aspirynę dopiero poznawano i nie doceniano jej zbawiennego działania. Wobec trudności z leczeniem, największy nacisk kładziono na powstrzymanie rozprzestrzeniania się grypy. Doprowadzono do zamknięcia szkół, teatrów i miejsc publicznych. Przestrzegano przed publicznym kaszlem, kichaniem i pluciem. Zmieniono rozkłady jazdy metra i autobusów, żeby uniknąć ścisku. Obywatelom odradzano uczestnictwo w większych zgromadzeniach. Grypa hiszpanka ostatecznie ustąpiła. Epidemia wygasała, równie zagadkowo jak się pojawiła. Pandemia ustąpiła, by nie powrócić z podobną siłą. Na lepsze zrozumienie działania i rozprzestrzeniania się grypy trzeba było poczekać jeszcze ponad dekadę. Dopiero w 1930 roku po raz pierwszy wyizolowano jej wirusa. Wymagało to jednak lat dokładnych badań. Tego czasu zabrakło w roku 1918 i 1919.
Na koniec warto jeszcze pokusić się o polski akcent w epidemiologii. W roku 1963 wybuchła we Wrocławiu epidemia ospy. Stało się to po tym, jak do Wrocławia przyjechał z Indii zarażony już Bonifacy Jedynak, nota bene oficer Służby Bezpieczeństwa. Rezultat? Zachorowało blisko sto osób i siedem z nich zmarło. Wrocław otoczono co prawda kordonem sanitarnym ale mimo to choroba pojawiła się również w pięciu innych województwach.
Dziś zmagamy się z kolejnym zagrożeniem. Ludzkość potrafi znieść wiele zagrożeń, wytrwamy w walce i z koronawirusem…
Tomasz Wojciechowski
Tekst ukazał się w koszalińskim tygodniku „Miasto”
Forografie i grafiki: wikipedia.