
Dziś, w dużej mierze wykorzystujemy elektronikę, radary, radio, do tego aby również pływać po morzach czy oceanach. Ale wyobraźmy sobie, że jesteśmy starożytnym żeglarzem, który na pokładzie swego statku żegluje przez wzburzone fale.
Zapadł już zmrok, zimno, mokro, do domu daleko, a nie wiemy nawet, czy jesteśmy blisko brzegu- gdyż nic nie oświetla nam drogi. Aby takich sytuacji nie było, pomysłowa ludzkość wynalazła latarnie morskie.
Początki
Oczywiście, latarnie jakie znamy nie pojawiły się od razu. Najpierw zapewne były spontanicznie rozpalane ogniska, stanowiska na wierzchołkach wzgórz, które miały prowadzić okręty lub informować o grożącym im niebezpieczeństwie. Wprowadzili je Fenicjanie 1200 lat p.n.e. Jako kupcy starożytności i wynalazcy środka płatniczego czyli pieniądza, postanowili lepiej zabezpieczyć swe statki z towarami w drodze. A podróżowali sporo, wyruszając z ojczystych wybrzeży obecnego Libanu, po całym Morzu Śródziemnym. W poszukiwaniu srebra i cyny Fenicjanie wyprawiali się aż do Kornwalii, gdzie nawiązywali kontakty handlowe.
Działo się to na długo przed zbudowaniem pierwszej latarni morskiej. Tego typu obiekty nawigacyjne określano także jako “wieże świetlne” lub “wieże ogniowe”. Co ciekawe, latarnia morska nie musiała mieć wcale kształtu wieży. Weźmy na przykład Kolosa Rodyjskiego.
Kolos Rodyjski to jeden z tak zwanych siedmiu cudów świata, który został zbudowany w XVII wieku p.n.e. Niestety, nie zachował się do dziś. Wiemy, że był to gigantyczny posąg (około 40m) i był poświęcony bogu Słońca. Został zaprojektowany przez rzeźbiarza Charisa z Lindos, a praca nad tym projektem zajęła mu 12 lat.
Kolos Rodyski strzegł dumnie portu w Rodos, oświetlając jednocześnie drogę ogromną pochodnią, trzymaną w dłoni. Stał przy wejściu do portu, a statki przepływały pomiędzy jego stopami. W mitologii antycznej wyspa Rodos była wsypą boga Słońca. Kiedy Grecy próbowali najechać wyspę w roku 304 p.n.e., jej mieszkańcy stawili tak silny opór, że grecki generał był zmuszony do odwrotu, a jego flota została przechwycona. W podzięce, wdzięczni mieszkańcy Rodos zbudowali posąg boga Słońca, który wcześniej ochronił ich wyspę. Posąg rozpadł się 66 lat później podczas potężnego trzęsienia ziemi w 226 roku p.n.e. Ponoć przełamał się w kolanach i spadł na ziemię. Pozostał tak aż do roku 653 n.e., kiedy wywieźli go stamtąd piraci.

A czy w starożytności był obiekt, który można by uznać za latarnię morską? Tak, najsłynniejszą była ta, zbudowana na wyspie Faros (będąca kolejnym z siedmiu cudów świata), u wejścia do portu w Aleksandrii, największego portu Imperium Rzymskiego. Prawdopodobnie, latarnia z Faros została oddana do użytku w 279 roku p.n.e. Została wzniesiona na polecenie Ptolemeusza I, jednak oddano ją ostatecznie za panowania Ptolemeusza II. Budowano ją 20 lat i mierzyła aż 130 metrów wysokości. W momencie oddania do użytku latarnia z Faros była najwyższą budowlą nie będącą piramidą.
Ogień płonący na najwyższej platformie wieży miał był widoczny nawet z odległości 22 mil morskich. Jak? Dzięki systemowi luster wykonanych z polerowanego metalu, które umożliwiały dostrzeżenie światła z miejsc oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów. Latarnia zwieńczona była posągiem Posejdona o wysokości około 7 metrów. Ta imponująca konstrukcja przetrwała dwa trzęsienia ziemi jakie miały miejsce w 400 i 793 r.n.e. Niestety, ostatecznie około IX wieku dolną część latarni zaadaptowano na meczet, a ostateczny cios budynkowi zadało trzęsienie ziemi z roku 1375. Materiał pochodzący z ruin obiektu został wykorzystany do zbudowania w tym miejscu fortu.
W 1994 roku francuscy archeologowie odkryli pozostałości latarni na dnie ujścia z aleksandryjskiego portu. W 2016 roku natomiast pojawił się pomysł ministerstwa ds. zabytków rządu Egiptu na stworzenie w tym miejscu podwodnego muzeum latarni. Samo słowo “faros” oznaczające latarnię morską, występuje w kilku współczesnych językach np: faro – w języku hiszpańskim, phare – we francuskim, , fyr -w norweskim i duńskim.
Do latarni morskich przekolani się następnie Rzymianie. Ci, wraz z rozwojem swego imperium zdominowali żeglugę na Morzu Śródziemnym. Latarnie- “wieże ogniowe”, ułatwiały nawigację, były zatem budowane w pobliżu ważnych portów na północnych brzegach Morza Śródziemnego, na Morzu Egejskim, Morzu Czarnym, a także na wybrzeżach Afryki Północnej i Sycylii. Nastepnie latarnie morskie pojawiły się nawet na atlantyckich wybrzeżach dzisiejszej Hiszpanii, Portugalii i Francji. U schyłku potęgi Imperium Rzymskiego około 400 r. naszej ery, było czynnych jeszcze blisko 30 latarń morskich.
Latarnie stają się niezbędne
W średniowieczu o latarniach morskich zapomniano, bo wymiana handlowa na morzach, zaczęła po prostu zanikać. Latarnie morskie stały się niepotrzebne a nawet niepożądane, bo ich światło przyciągało piratów stwarzając zagrożenie dla ludności. Wiemy, że W XI w. w Wolinie istniało miejsce, wskazujące statkom bezpieczne miejsce, a światło zapalane na wieży kościoła Św. Jana Ewangelisty, wskazywało żeglarzom drogę do portu w Szczecinie. Kto wie, być może i na naszej Górze Chełmskiej znajdował się taki punkt sygnalizacyjny.
W średniowieczu, w kościołach, klasztorach, usytuowanych przy niebezpiecznych dla żeglugi wybrzeżach Anglii i Francji, przestrzegano zwyczaju aby nocą zapalać świece na wieżach lub w górnych oknach. Pojawiło się także niesławne “prawo brzegowe” – oznaczające, że wszystko, co wyrzuciło morze, należy do znalazcy. Nic więc dziwnego, że z czasem zaczęto robić z ludzkiej tragedii źródło zysku, zapalając światła fałszywych latarń, by spowodować rozbicie się statku. W późniejszych czasach, aż do końca XVIIIw. prawo brzegowe zastąpiono zwyczajem, w którym 1/3 wartości uratowanego mienia należała się ratownikowi.
Latarnie morskie stawały się też źródłem zysku. W Anglii były one najpierw utrzymywane najczęściej przez zamożne osoby świeckie oraz zakony i towarzystwa dobroczynne. Na utrzymanie latarni pobierano opłaty od korzystających z nich statków. W 1515 roku powołano organizację sprawującą nadzór nad oznakowaniem nawigacyjnym i pilotażem. Odtąd prywatny właściciel po sfinansowaniu budowy latarni, kupował prawa do jej eksploatacji a następnie otrzymywał licencję. Wówczas mógł już pobierać opłaty od przepływających statków. Ostatecznie, w 1836 r roku Wielka Brytania stała się pierwszym państwem, które dopracowało się jednolitego systemu oznakowania nawigacyjnego.
Lecz latarnie morskie to także walka z żywiołem morza, niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Jakimi? Wybudowana przy brzegu, blisko miasteczka po wschodniej stronie jeziora Michigan, niewysoka lecz latarnia morska St. Joseph jest nękana przez zimowe sztormy i co roku pokrywa ją lód. Latarnia morska La Corbiere znajduje się na południowo-zachodnim brzegu wyspy Jersey, do którego dostęp w czasie przypływu odcięty jest przez wodę. Dawniej, taka sytuacja była dla żeglarzy płynących z Anglii do Francji oznaką, że najtrudniejsza część drogi już za nimi.
Są i inne „bohaterskie” latarnie morskie. Do latarni Ponta Bonita trzeba odbyć prawie kilometrową wspinaczkę. Wybudowano ją 40 metrów nad poziomem morza, a wieść głosi, że w pobliskich wodach- mimo obecności tego obiektu- zatonęło aż 300 statków. Latarnia morska na wyspie Mouro w Hiszpanii dzielnie, co zimę stawia opór najgroźniejszym z szalejących na Atlantyku sztormom.
Można też uczynić z latarni morskiej lądowisko dla helikopterów. Tak uczyniono w latarni Eddystone, która leży 12 mil morskich od wybrzeży Anglii, dostać się tam można helikopterem. Ważne, że mimo oddalenia od wybrzeża, oświetla ona groźne skały i prowadzi statki.
Latarnik
Wspomniałem o latarniach morskich, pora więc na latarnika. Chodzi rzecz jasna o nowelę autorstwa Henryka Sienkiewicza. „Latarnik” opublikowany został w 1881 roku w dwutygodniku „Niwa”, opowiadanie to następnie wydano wydano rok później, w Warszawie. Co ważne, główny bohater- latarnik Skawiński, miał pierwowzór, którym był Polak o nazwisku Siellawa. I faktycznie, powodem zwolnienia go z posady latarnika było zaniedbanie obowiązków na skutek lektury książki. Sienkiewicz napisał „Latarnika” podczas podróży po Stanach Zjednoczonych, lecz przyznał w publikacji, iż „Opowiadanie to osnute jest na wypadku rzeczywistym, o którym pisał w swoim czasie Julian Horain (polski publicysta i korespondent prasowy-red.) w jednej ze swoich korespondencji z Ameryki „.
Nie dowiemy się jednak, czy Siellawa, tak jak postać wykreowana przez Sienkiewicza, brał udział w powstaniu listopadowym, wojnie secesyjnej i imał się różnych zajęć, będąc harpunnikiem, czy poszukiwaczem diamentów.
Tomasz Wojciechowski
Tekst ukazał się w koszalińskim tygodniku „Miasto”.