W polskiej tradycji okres świąt Bożego Narodzenia jest zawsze wyjątkowy. Jest to czas szczególny, pełen tajemniczego uroku, blasku gwiazdy betlejemskiej i zapachu zielonej choinki. W tych dniach chcemy być w gronie rodziny, bliskich i przyjaciół. Chcemy każde święta spędzić w sposób szczególny, niepowtarzalny i wyjątkowy. Wymaga to często wielu uciążliwych przygotowań w postaci porządków, zakupów, gotowania i pieczenia. Wiąże się to z licznymi wydatkami finansowymi. Przecież trzeba kupić też prezenty dla naszych najbliższych. Tak było, jest i zapewne będzie. Tradycja zobowiązuje. W minionym okresie PRL-u święta też musiały być wyjątkowe. Na tle szarości codziennych dni musiały błyszczeć w szczególności. „Władza ludowa” nie popierała za bardzo świąt Bożego Narodzenia, ale i nie zabraniała ich obchodzić.
Zbyt mocno tkwiły w polskiej tradycji. Poza krótkimi okresami lekceważenia świąt starano się je wykorzystać propagandowo w tworzeniu tzw. „nowej świeckiej tradycji”. I tak, w miejsce św. Mikołaja pojawił się Dziadek Mróz, aniołków zastąpiły śnieżynki a spotkania opłatkowe starano się zastąpić noworocznymi. Jednak w domach rodzinnych panowała cały czas atmosfera rodzinnych świąt Bożego Narodzenia oparta na wielowiekowej tradycji. Obowiązkowo musiała być choinka, którą domownicy w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubierali różnymi świecidełkami, cukierkami, orzechami i kolorowymi świeczkami. W latach późniejszych wprowadzono szklane bombki a żaróweczki elektryczne zastąpiły świeczki. W okresie świątecznym zawsze musiały być suto zastawione stoły, a potrawy wyjątkowe, przygotowane często tylko na te szczególne dni.
W okresie PRL-u występowały zawsze jakieś kłopoty, które utrudniały celebrację staropolskiej tradycji. W latach sześćdziesiątych w handlu detalicznym była równowaga finansowa. Mając pieniądze, można było kupić wiele towarów bez większych problemów. Jednak płace były na tyle niskie, że często trzeba było oszczędzać przez dłuższy czas, aby pozwolić sobie na większe świąteczne zakupy. W tak zwanym okresie „Gierka” (lata siedemdziesiąte) sytuacja nieco się poprawiła w skutek zaciąganych przez państwo kredytów zagranicznych. W obrocie było więcej pieniędzy, ludność zwiększyła zakupy, chociaż często trzeba było postać w długich kolejkach, aby nabyć pożądane towary.
Szczególnie trudnym okresem były lata osiemdziesiąte. W tym czasie rządzący, aby utrzymać się przy władzy, drukowali pieniądze bez pokrycia i na żądania opozycji podnosili płace pracownikom. Spowodowało to kompletny brak równowagi finansowej w gospodarce. Popyt znacznie przewyższał podaż towarów i usług. Pojawiły się w sklepach puste półki, a towary sprzedawano „spod lady” i po znajomości. Rząd musiał zarządzić reglamentowanie towarów (szczególnie żywnościowych) i wprowadził tzw. kartki. Rozwijała się inflacja, która w 1989 roku osiągnęła ponad 600% w stosunku rocznym. Obywatele praktycznie stracili oszczędności swojego życia. W tym okresie urządzić prawdziwe święta było nie lada wyczynem. Jednak Polak potrafi. Różnymi sposobami zdobywano produkty, aby stół świąteczny był jak zawsze wyjątkowo zastawiony świątecznymi smakołykami. Mięso i jego przetwory kupowane co miesiąc na kartki, zamrażano w lodówkach i trzymano do świąt, stano w kolejkach przed sklepami, kupowano na wioskach różne zwierzęta (świnie, drób, króliki itp.). Kwitł handel wymienny i szara strefa. Można też było kupić produkty w tak zwanym eksporcie wewnętrznym, to jest w sklepach Pewex-u, gdzie prowadzono sprzedaż za waluty obce państw zachodnich lub bony banku PEKAO. Kto nie miał walut obcych mógł je kupić u cinkciarzy po kursie: średnia płaca krajowa (netto) równa 20 dolarów amerykańskich. Jednak sklepy Pewex-u były dla większości Polaków cenowo niedostępne.
Towary były tam licząc w dolarach po cenach zbliżonych do dzisiejszych, ale dolary okazały się dla zwykłego obywatela bardzo drogie. Wymieniona na dolary pensja była warta 20 dolarów, czyli około 80 obecnych złotych. I za taką wartość można było coś sobie kupić, np. pudełko klocków Lego lub lalkę Barbie i Kena dla dzieci pod choinkę. Marzyły o tym wszystkie dzieci, gdyż w sklepach złotówkowych nie było takich zabawek.
Ciekawym zjawiskiem były też tzw. „niedziele handlowe”, które organizowano w ostatnim tygodniu przed świętami. Ideą było prowadzenie dodatkowej sprzedaży towarów dla ludności w czasie wolnym, tak aby każdy mógł nabyć pożądane towary. Jednak w okresie braku równowago rynkowej sprawa stała się kuriozalna. Przez cały tydzień sprzedawcy gromadzili towar na zapleczach sklepów, w których praktycznie nie było co kupić, a klienci organizowali się w kolejkach przed sklepami, aby w niedzielę rano szturmować lady sklepowe. Często były społeczne listy sprawdzane okresowo, czy zapisani kolejkowicze są na miejscu. Sam przez wiele niedziel przedświątecznych stałem od rana pod sklepem, aby kupić odrobinę kawy jakże potrzebnej na święta. Jaka duża była radość, gdy udało się kolejce nawrócić dwa razy i podwójną „zdobycz” przynieść do domu.
W czasach PRL-u wiele obecnie ogólnodostępnych towarów uważano za dobra luksusowe. Były to cytrusy, kawa, figi, rodzynki, czekolada. Były one znacznie droższe w stosunku do podstawowych produktów. W latach sześćdziesiątych 1 kg chleba kosztował 4 zł, 1 litr mleka 2,90 zł, bułka zwykła 0,50 zł (czyli podobnie jak dzisiaj), a kg 1 kg pomarańczy 40 zł, 1 kg cytryn 30 zł, 1kg bananów 30 zł, 10 dag kawy 40 zł itp. Obecnie te drogie kiedyś towary są cenowo na poziomie cen podstawowych produktów spożywczych. W gospodarce scentralizowanej zawsze występowały tzw. „trudności obiektywne”. Dotyczyły one również okresu świątecznego. Bardzo często cytrusy docierały do Polski dopiero po świętach Bożego Narodzenia. W formie dowcipu przekazywano sobie wtedy, że statki z cytrusami stoją już na redzie w Gdyni, ale są problemy z zawinięciem do portu i będą rozładowane po świętach.
Pomimo podejmowanych przez władze prób laicyzacji kraju, nic z tego nie wyszło. Polska tradycja jak zawsze zwyciężyła. Obowiązkowym punktem świąt Bożego Narodzenia był udział w pasterce, na która wybierały się całe rodziny. Po kolacji wigilijnej wszyscy uczestnicy śpiewali kolędy i czekali na sygnał wymarszu w kierunku najbliższego kościoła. Nie przeszkodził w tym nawet czas stanu wojennego w 1981 roku. Władze państwa na tę świętą noc zniosły wtedy obowiązującą godzinę milicyjną, bo wiedziały, że i tak wszyscy pójdą na pasterkę. I rzeczywiście 24 grudnia 1981 roku na pasterkach w całej Polsce była największa frekwencja w imię obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Teraz, z perspektywy ponad ćwierć wieku stwierdzam, że wielka jest siła tradycji, kultury narodowej i potrzeby przeżywania wyjątkowych chwil w gronie najbliższych. Dotyczy to w szczególności polskich świąt. Pomimo różnych trudności, zmiany systemów politycznych, uwarunkowań zewnętrznych i wewnętrznych umiemy razem jednoczyć się w imię wspólnego dobra, radosnego świętowania i wzajemnego poszanowaniu.
Będąc w tym optymistycznym nastroju życzę wszystkim wesołych, radosnych i pogodnych świąt Bożego Narodzenia oraz dużo zdrowia i szczęścia w Nowym 2020 Roku.
Tadeusz Bohdal
autor jest Rektorem Politechniki Koszalińskiej